Londyn.
Hermiona obudziła się bardzo wcześnie. Siedząc na łóżku spojrzała w okno.
Było jeszcze ciemno, a gwiazdy mocno świeciły na granatowym niebie.
- Trzeba już wstać. - pomyślała.
Zeszła z łóżka bardzo po cichu, ponieważ Ginny spała na swoim w tym samym pokoju. Niestety trochę zaskrzypiało.
Rozejrzała się po ciemnej sypialni.
Krzywołap leżał zwinięty w kłębek na starym fotelu obok okna.
Ubrała się, wzięła swoją małą, czerwona torebkę i wyszła, aby obudzić chłopców.
O dziewiątej mieli odlecieć samolotem z Londynu do Polski.
Bardzo cicho otworzyła drzwi do sypialni Georga.
Były tam dwa łóżka bliźniaków. Jedno stało puste.
Stojąc cały czas w progu odezwała się półgłosem.
- George, chodź na śniadanie.
Chłopak otworzył najpierw jedno oko i spojrzał na dziewczynę, po chwili otworzył drugie i odpowiedział.
- Tak wcześnie?
Zobaczył groźną minę i już łagodniejszym tonem powiedział.
- Już wstaję, nie denerwuj się.
Hermiona wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
Idąc na palcach, aby nie obudzić państwa Weasley, kierowała się do sypialni Rona i Harry'ego.
Drzwi były tylko lekko przymknięte, więc je popchnęła i weszła do środka.
Smacznie spali. Klatka na sowę była pusta.
Świstoświnka nie wróciła od Wojtka.
Rudowłosy chłopak pochrapywał. Dziewczyna najpierw podeszła do Harry'ego.
- Wstajemy Harry.
Szturchnęła go w ramię.
Od razu się przebudził i przymrożonymi oczami spojrzał przed siebie.
- Ron ! - zawołała.
Nie zwracając na podniesiony głos Hermiony obrócił się na drugi bok.
Dziewczyna zirytowana podeszła do łóżka i ściągnęła z jego ciała czerwono-żółty koc.
- Ronaldzie ! Nie mamy czasu na twoje wylegiwanie się.
Zawsze tak się do niego zwracała, gdy była na niego zła.
Obudził się nagle i zrobił bardzo groźną minę, chciał coś odpowiedzieć, ale zrezygnował.
Prychnęła na niego jak kot i usiadła na łóżku Harry'ego.
- Przecież już wstaję.
- To ja idę przygotować nam śniadanie.
Gdy wyszła z pokoju, chłopcy zaczęli się powoli zbierać.
Po cichu zeszła drewnianymi schodami do kuchni.
Było bardzo ciemno, więc oświeciła kilka świec.
Dopiero po chwili zauważyła, że na stole stoi wielki napełniony dzban i duży talerz pełen kanapek.
Pani Weasley zadbała o dzieciaki.
Musiała wstać dużo wcześniej niż oni i zrobiła pyszne śniadanie.
- Dziękujemy. - wyszeptała.
Wiedziała, że jej nie usłyszy, ale była bardzo wdzięczna.
Gdy usiadła na krześle do kuchni pierwszy wszedł George.
- O ! Tak szybko?
- Twoja mama zadbała o wszystko.
Usiadł obok i zabrał się za jedzenie.
- Cześć George. - przywitał się Ron i Harry.
Wszyscy czworo zajadali się kanapkami.
- Nie budziłam Ginny.
- I tak wczoraj pożegnałem się z nią. - odezwał się Harry i puścił oczko.
Ron uśmiechnął się pod nosem.
- Hermiono, wiesz o tym, że mieliśmy pogadać? Ciągle nie mamy dla siebie czasu.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, nie chciała o takich sprawach rozmawiać przy świadkach.
Udając, że nie usłyszała zmieniła temat.
- Spakowani?
- Ja już plecak przyniosłem.
- Ja też. - Harry wskazał palcem na czarny plecak, który leżał obok stołu.
- A Ty Ron?
Chłopak wziął ostatnią swoją kanapkę do ręki i pobiegł schodami do swojego pokoju.
- Pobudzi wszystkich. - zirytowała się Hermiona.
Gdy już wszyscy zjedli, wyszli na korytarz.
Bardzo po cichu,że ledwo ją było słychać, dziewczyna przemówiła.
- Wyjdziemy do ogrodu i teleportujemy się do Londynu.
Powoli jeden za drugim wyszli na podwórze.
Słońce już wychodziło po niebie coraz wyżej.
Pogoda zapowiadała się znakomita. Bezchmurne niebo zapowiadało ciepły dzień.
Koło starej szopy przebiegły dwa gnomy. Nikt ich nie zauważył, każdy był zamyślony o dzisiejszej podróży.
Gdy szli ścieżką coraz dalej od domu, nagle odezwała się Hermiona.
- Podejdźcie tutaj bliżej, złapiemy się za ręce i teleportujemy.
Posłusznie wykonali polecenie, zrobili okrąg i złapali się za dłonie.
- Mamy wszystko?
Hermiona nerwowo zajrzała do torebki. Cztery bilety leżały na wierzchu.
- Ok. Raz, dwa , trzy !
Miała wrażenie, że szybuje gdzieś bardzo wysoko i szybko.
Nagle wylądowali w jakiejś małej, zaciemnionej uliczce.
- Już na miejscu?- zapytał George poprawiając sobie rudą czuprynę.
To miejsce gdzie wylądowali było bardzo nieprzyjemne, brudne i wydawało się być niebezpieczne.
- Idziemy teraz na lotnisko. Jest tu zaraz niedaleko. Idziemy ja zwykli, przeciętni mugole. Mamy się nie wyróżniać. Pamiętajcie o tym.
Gdy przeszli kilkanaście metrów, za najbliższym zakrętem ukazała im się wielka, zaludniona ulica.
Przy każdym sklepie były ogromne, kolorowe reklamy. Co chwilę mijali grupki turystów.
Ron przypadkiem podsłuchał jedna przewodniczkę, która mówiła w nieznanym mu języku.
- Spokojnie dzieciaki. Zaraz pojedziemy do Muzeum Londyńskiego.
Gdy skręcili w prawo na mniej ruchliwą ulicę, nagle Hermiona zatrzymała się.
Jej uwagę przykuła starsza kobieta. Była dość dziwacznie ubrana jak na mugolkę.
Przyjaciele nie zauważyli staruszki.
- Chodź, bo się przez ciebie spóźnimy. - poganiali ją.
Przyspieszyła kroku, a za nią chłopcy.
- Jesteśmy na miejscu. - powiedziała gdy stanęli przed wielkim zaszklonym budynkiem.
***
- Nareszcie mogę odpocząć. - powiedział Ron siadając wygodnie w swoim fotelu.
George usiadł przy oknie i nic się nie odzywając przykleił nos do szyby.
- Mam nadzieję, że nie puści pawia. - zaśmiał się z niego młodszy brat.
Harry'ego także lekko rozbawił ten żart.
Hermiona pełna spokoju usiadła pomiędzy braćmi.
- Nie macie się czego obawiać. - próbowała uspokoić rudowłosego chłopaka. - To podróż jak pociągiem. Szybko minie.
Skończyła i wyciągnęła ze swojej torebki grubą książkę ' Merlin jako mistrz eliksirów '.
Gdy lecieli już dość długo George zasnął, a Harry z Ronem rozmawiali o drużynach Quidditcha.
Ron spojrzał na Hermionę, która była zaczytana w lekturze, gdy nagle usłyszeli.
- Proszę państwa ! Proszę o zapięcie pasów. Podchodzimy do lądowania.
Dziewczyna schowała opasłą księgę do torebki i odezwała się.
- Jesteśmy na miejscu.